niedziela, 30 marca 2008

Polando

Odwiedziliśmy na tydzień Polskę.

Czemu personel we wszystkich restauracjach jest albo chamski, albo niekompetentny, albo jedno i drugie? Czy to skutek tego, że wszystkie lepsze kelnerki pracują w Londynie? W takim razie, ironicznie, emigracja ugryzła emigranta w tyłek. Swoista dziejowa sprawiedliwość.

Zawarłem z Przemkiem układ - jeśli któryś z nas wpadnie kiedyś na pomysł pójścia do Sphinxa, ten drugi ma mu to wybić z głowy. Specjalność lokalu - jakiś suchawy kotlet, w dodatku do tego przeciwpancerne talarki których trzeba było pilnować, żeby nie wyfrunęły z talerza od dziobnięcia widelcem. Polska, kraj świetnego jadła, zaiste. Da się to jadło dostać, po prostu nie w Sphinxie.


Polska, wciąż kraj absurdów i chamstwa. Kolejka do odprawy i dzikie szturmy Warszawstwa, żeby tylko się wepchnąć, na zupełnego chama. Sądząc po ubraniach owo chamstwo jest zupełnie niezależne od poziomu zamożności. Do ubikacji w hali odlotów nie da się zbliżyć, tak cuchnie papierosami. Zakazy palenia nie są dla Warszawstwa, tylko dla frajerów jakichś, którzy się takimi rzeczami przejmują. Obsługa lotniska ma to w dupie. Czy się stoi, czy się leży.

Jeden z magicznych rytuałów Okęcia. Wszystkich trzeba wpakować do autokarów i... podwieźć 20 metrów do samolotu. W każdym razie nie więcej, niż 50 metrów. Ludzie stłoczeni w autokarze jak sardynki, autokar staje po drodze trzy razy. Te 50 metrów pokonujemy w dziesięć minut. Prymitywni Anglicy na swoim Luton pozwalają ludziom normalnie taki dystans przejść, dzięki czemu nie ma nagłych fal ludzkich na schodach, ale w Polsce jest Europa, ma być nowocześnie. Więc autokary.

Polska, kraj pięknych dziewczyn. Młodzież, co by nie mówiła nasza prasa, nawet nie w połowie tak zezwierzęcona jak angielska. Rozmów niektórych grupek da się posłuchać bez odruchu wymiotnego.

Polska, kraj z ambicją zmienienia się w prowincję Eurolando. Późno dowiedziałem się o zbieraniu podpisów pod projektem obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej, dążącej do rozpisania referendum w sprawie Eurokonstytucji. Nie widziałem nigdzie nikogo zbierającego podpisy. Cholera, czy to kiedyś będę mówił dzieciakom? Że nie widziałem nikogo, zbierającego podpisy?