wtorek, 19 grudnia 2006

Handel Händel Haendel Hendel

Jakiś czas temu rozmawiałem z Przemkiem o autorytetach. Kto jest jego autorytetem? Kto moim? Ciężko było powiedzieć. Łatwiej już było znaleźć antyautorytety. Na przykład jeśli Wyborcza coś potępia, to jest dość jasne, że rzecz jest przynajmniej warta zastanowienia, a najprawdopodobniej bardzo przyzwoita. Jeśli Francja kogoś popiera, to ten ktoś ma pewnie w CV przynajmniej kilka tysięcy trupów. Antyautorytety z czasem zaczynają pełnić funkcję autorytetów, przestajemy się zastanawiać nad sprawą i przyjmujemy po prostu, że jeśli coś wywołuje szał i napad jąkania u Adasia, to rzecz warto poprzeć.

Można sobie było w telewizji pooglądać swego czasu "dyskurs" społeczeństwa z antyglobalistami. "Dyskurs" polegał na tym, że z jednej strony antyglobaliści podpalali ludziom domy, samochody, miejsca pracy i wybijali im szyby w oknach zaś miasta zamieniali w pole bitwy, z drugiej zaś strony społeczeństwo.. miało podpalane samochody i domy. Wyważona dysputa. Potem w różnych radiach (pamiętam jeszcze audycję w Zetce) przechrzczeni na "alterglobalistów" kolesie tłumaczyli, że wcale nie widzieliśmy tego, co widzieliśmy i że to tak naprawdę wszystko policja. Warto wiedzieć, że jeśli widzisz młodocianego bandytę w kominiarce, rzucającego koktajlem Mołotowa w okno McDonnalda to jest to na pewno policjant.

Jak można popierać jakikolwiek z poglądów tych ludzi? Samym swoim zachowaniem czynią swoją sprawę czymś odrażającym a to, z czym walczą, czymś szlachetnym. I tu tkwi niebezpieczeństwo. Daliśmy się przekonać mediom, że owi bandyci walczą z globalizacją. A to znaczy - że oni w ogóle mają jakieś poglądy. Nie mają. To jest bzdura. Ich jedynym poglądem jest to, że zajebiście jest niszczyć innym własność i robić ludziom krzywdę, a wspierający to bełkotliwy koktajl ideologiczny jest wyłącznie pretekstem. W ten sposób owe gnojki, na spółkę z mediami, w sposób błyskawiczny zdyskredytowały jakiekolwiek poglądy antyglobalistyczne. Dyskusja została zakończona zanim się zaczęła - zakończona za pomocą płonących samochodów. Odtąd człowiek nie może bez wstydu zastanawiać się nad tym, czy globalizacyjne trendy w gospodarce są zjawiskiem tak jednoznacznie pozytywnym, jak się nam je przedstawia. A czasem warto się zastanowić.

Jako jednoznacznie pozytywne zjawisko jest przedstawiane przechodzenie gospodarek z produkcji przemysłowej na usługi. Nastawione na usługi Anglia i Republika Irlandii zasuwają do przodu. Obciążone balastem ciężkiego przemysłu i wynikających z niego związków zawodowych Niemcy idą w dół. Przemysł jako ryzykowny, mający zbyt długi okres między inwestycją a zyskiem i zbytnio narażony na zawirowania społeczne i ekonomiczne zostaje wydelegowany do krajów biednych. Mówi się nam, że zyskujemy na tym, bo dzięki temu buty możemy kupić za kilkanaście złotych, zamiast za kilkaset. I jest to prawda, zyskujemy. Mówi się nam, że zyskują kraje, do których przemysł ten zostaje przesunięty, bo robotnicy tam inaczej nie mieliby w ogóle żadnej pracy, a tak coś zarobią, rozwiną się, wejdą w ciąg wstępujący. Znowu jest to generalnie prawda. Długi czas temu wybuchła potworna histeria na temat fabryki Adidasa, czy innego Nike, która to fabryka zatrudniała dzieci. Histeria dotknęła firmę tam, gdzie ją zabolało - w sprzedaż i PR, fabryka została szybko zwinięta, dzieci - niewątpliwie bardzo wdzięczne Wujkom Redaktorom - zostały bez pracy i mogły wrócić do spokojnego, radosnego, słonecznego dzieciństwa polegającego na uczeniu się od taty jak za pomocą karabinka szturmowego wybijać dziury w chłopcach z sąsiedniej wioski. Więc ta globalizacja służy wszystkim, tak? Moment, ale czy przed chwilą argumentem tłumaczącym nam czemu zyskujemy na pozbyciu się przemysłu nie było to, że jest on ryzykowny, wredny, obciążający gospodarkę? Skoro zrzuciliśmy go całego w trzeci, czwarty i piąty świat - czy oni na pewno zyskali? W rubrykach zysków i strat oczywiście, zyskali. Ale na ile zepchnięcie tego przemysłu na słabe gospodarki daje im drabinę a na ile czyni je wasalnymi podwykonawcami, niezdolnymi do wykonania technologicznego kroku od wieku XX do wieku XXI - to jest rzecz do zastanowienia.

A tak przy okazji - nie pomnę już ile razy słyszałem w ciągu ostatnich dwóch lat, że Zachód to kanalie z powodu wysokich ceł na import żywności (jest to zresztą racja, z tym, że nie kanalie, tylko idioci). Przez te wysokie cła żywność z Afryki nie może rywalizować z żywnością z Europy i Stanów Zjednoczonych, a nie znajdując rynków zbytu wpycha swoich wytwórców w biedę i nędzę. Przy okazji nie pomnę już ile razy słyszałem, że Afryka (gorąco pragnąca eskportować do Europy zboże) głoduje i musimy im koniecznie jak najszybciej wysłać naszą żywność. Czy ja naprawdę jestem jedynym człowiekiem, któremu coś tu nie gra?

sobota, 16 grudnia 2006

Panie hydraulik, usuniesz mie pan wyrostek?

Dłuższy czas temu rozmawiałem z koleżanką o Bono. Zachwycała się Bono. Bono ma ważne przesłanie. Ma coś do powiedzenia światu. Bono walczy o pokój i koniec głodu w Afryce. Bono, słowem, uznał, że skoro sprzedał masę albumów to i potrafi wbrew woli całej Afryki zaprowadzić tam pokój i potrafi całą ją nakarmić - jest i fantastycznym ekonomistą i politykiem i kimś w rodzaju boga. I Geldof. I cała reszta. Niemal każdy, kto znajdzie się na top 100 od razu dostaje poczucia Misji i bierze się za ratowanie Afryki. No bo skoro potrafi śpiewać, to i na ekonomii i to szczególnej ekonomii zupełnej dziczy też zna się świetnie, prawda? Tak, jak hydraulik na chirurgii.

Około bilion dolarów zosał władowany w Afrykę w ciągu ostatniego pięćdziesięciolecia. To są pieniądze po prostu nie do wyobrażenia. Większość pochodziła oczwiście ze Stanów Zjednoczonych (tych złych Stanów, znienawidzonych przez wszystkich artystów o krwawiących sercach). I co? I nic, poza tym, że Afryka stała się jednym z najbardziej chłonnych rynków na broń i towary luksusowe. Bo widzicie, nie jest prawdą, że pieniądze wydane na ten kontynet w ramach pomocy zostały stracone i przepadły, nie. Z naszego, zachodniego, punktu widzenia była to inwestycja. Przecież Afryka nie kupi nic od Afryki, bo tam się nic, poza trupami, nie produkuje. Broń, luksusowe samochody dla kacyków, jachty, marmurowe wille - wszystko to musi być kupione od nas. Większa część tego biliona dolarów została wydana w Europie i USA, wróciła prosto na konta koncernów zbrojeniowych. I teraz na scenę wchodzi Bono. Bono ma plan. Bono wie, że bilion pieniędzy władowanych w Afrykę przyniosło efekt w postaci wojen, głodu, milionów trupów. Bono ma nowy plan! Wiecie jaki? Prosty w swoim geniuszu - ładujmy pieniądze w Afrykę! Bo jeszcze skończy im się amunicja i co będzie? Bono może jeszcze dostać za swoją działalność nagrodę Nobla. Pokojową.

Przeciwnicy pompowania szmalu w afrykańskich kacyków są przez artystów o krwawiących sercach oskarżani o arogancję, o znieczulicę i co tam jeszcze. Ja zapytam - jak potworna arogancja jest potrzebna, aby dojść do przeświadczenia, że aktem otwarcia portfela można rozwiązać wszystkie problemy kontynetu zamienionego w piekło? Jakiej arogancji potrzeba, aby być przekonanym, że te problemy można w ten sposób rozwiązać za ludzi, których owo piekło niszczy i którzy sami powinni coś w końcu w swojej sprawie zrobić?


Ale hydraulik jest sławny. Sława usprawiedliwia wszystko. No bo Paris Hilton musi wiedzieć wszystko o wszystkim, skoro jej cycki są na każdej okładce, nie? A Bono skoro tak fajnie zrobił muzykę do Batmana na pewno da radę. Cały świat, wszyscy jego ekonomiści i politycy nie dał rady, ale Bono da. Bo dużo płyt sprzedał. A ja wtedy poproszę hydraulika o wycięcie mi wyrostka.

W tych mrocznych czasach...

sobota, 9 grudnia 2006

Noc żywych trupów

Może nie na temat, ale rzecz jest na tyle fajna, że postanowiłem polecić. Wyniki konkursu, polegającego na takim wyfotoszopoaniu gwiazd, aby wyglądały jak najbardziej naturalnie. Część prezentowanych prac poszła w kierunku zombie, ale niektóre są bardzo fajne:

http://www.worth1000.com/cache/contest/contestcache.asp?contest_id=7923

czwartek, 7 grudnia 2006

Słowa, słowa, słowa


Człowiek czuje potrzebę samookreślenia pewnymi słowami-kluczami.

My jesteśmy Indianie, wy kouboje.
Wy jesteście Niemcy, a my Polacy, Burek będzie Szarikiem.
Wy jesteście za Legią, my za Wisłą.

Wy jesteście Układ, my IV RP.

Wy jesteście lewica, my prawica.


To ostatnie jest frapujące. Lewica, czyli kto? Prawica, czyli kto?
"Lewak" to określenie na skrajnego lewicowca. Ale... co ma właściwie wspólnego gnojek podpalający komuś samochód w imię protestu wobec wszystkiego z, dajmy na to, premierem Blairem? Co ma wspólnego brodacz z gitarą z Pol Potem? Gdzie jest punkt styczny między Manifą a Katyniem? Z drugiej strony... gdzie jakiekolwiek porównanie między Reaganem a Giertychem? Co łączy Adama Smitha i Davida Camerona? Co ma wspólnego "The Economist" ze "Szczerbcem"? Odpowiedzi na powyższe pytania (prosimy wysłać SMS na numer 666) brzmią: nic, nic, nigdzie, nigdzie, nic, nic. Ale wymieniłem grupy poglądów określanych jako lewica i jako prawica. Czy trudno zauważyć jak całkowicie pozbawione znaczenia stały się te określenia?

Ktoś pyta mnie - "jakie są twoje poglądy polityczne?". I co mam mu odpowiedzieć? Że prawicowe? To stawia mnie w jednym rzędzie z socjalistami z PiS, komunistami z LPR, faszystami z Młodzieży Wszechświatowej. Nie chcę być w tym rzędzie. Już bliżej mi (choć bardzo daleko) do Clintona, czy Blaira, niż do Giertycha. Ale lewicowe moje poglądy też nie są. Więc jakie?
LPR w tych rzadkich chwilach, w których bąka cokolwiek o ekonomii (ekonomia to dla nich takie słowo na 'e', 8 liter, poziomo, ma coś wspólnego z Żydami), głosi czysty komunizm. Giertych wyskoczył jakiś czas temu z pomysłem (zabawnie nazwanym "podatkiem solidarnościowym") odebrania Polakom połowy ich zgromadzonych w bankach oszczędności i rozdania owych oszczędności bezrobotnym. To jest, mili moi, komunizm w swojej postaci wydestylowanej. Ale LPR to nie dość, że prawica, to jeszcze prawica skrajna. Skrajna prawica to też Hitler, który był zwolennikiem autarkii (jak Kim Ir Sen i Kim Dzong Il), wielkim fanem ogromnych projektów publicznych i ścisłej kontroli państwa nad gospodarką - czysta lewica. Z drugiej strony pono lewicowy rząd Blaira, który w Polsce byłby z pewnością określony słowem-demonem obecnej klasy politycznej, czyli "liberałowie". Te wszystkie słowa straciły jakiekolwiek znaczenie. Nawet słowo "liberał" zamiast pewnej postawy ekonomicznej oznacza teraz gorącą chęć udostępniania kobietom jak największej ilości skrobanek. Nie ma już żadnych słów, którymi mógłby określić sam siebie człowiek o moich poglądach. Ekonomicznie liberalny, społecznie konserwatywny, co to jeszcze właściwie znaczy?

Słowa, słowa, słowa, słowa.



środa, 6 grudnia 2006

Tylko u nas! Lista Żydów w rządzie Izraela!

"A pani wie, proszę pani, że ten cały Izrael to wszystko Żydzi?! "

Zdefiniowałem się już chyba jako osobnik prawicowy. Z byciem na prawicy w Polsce wiążą się pewne wymagania. Między innymi to, że od czasu do czasu trzeba ujawnić listę Żydów (nazywaną też listą prawdziwych nazwisk) w jakiejś organizacji.

Więc oto spisek i tajemnica, lista prawdziwych nazwisk ministrów w rządzie Izraela. Zgadliście - to wszystko Żydzi!


  • Ehud Olmert
  • Tzipi Livni
  • Shimon Peres
  • Amir Peretz
  • Eliyahu Yishai
  • Shaul Mofaz
  • Avigdor Liberman
  • Ariel Atias
  • Ronnie Bar-On
  • Yacov Ben Yizri
  • Benjamin Ben-Eliezer
  • Ze'ev Boim
  • Eitan Cabel
  • Yitzhak Cohen
  • Abraham Dicter
  • Ya'akov Edery
  • Rafi Eitan
  • Gideon Ezra
  • Isaac Herzog
  • Abraham Hirchson
  • Meshulam Nahari
  • Meir Sheetrit
  • Shalom Simhon
  • Yuli Tamir

Pamiętajcie - Oni nie chcieli byście to wiedzieli. Ale My ich przejrzeliśmy.

Dakka dakka durka durka muhamad ali

Angielski Kanał Czwarty wpadł na świetny pomysł. Zanim powiem jaki pomysł, powiem, że Kanał Czwarty jest kanałem państwowym. Utrzymywany jest z abonamentu i ma Misję. Ta Misja to pokazywanie par wymieniających się żonami, weekendy poświęcone masturbacji, reality shows i masa ogłupiaczy dla nastolatków. Gdy pewnego dnia moja kobieta kupi telewizor (ja nie zrobię tego nigdy), rząd Jej Królewskiej Mości każe mi płacić na ów kanał. A teraz co do pomysłu.


Wiadomo, że Święta to taki festyn gejocydalnych, ksenofobicznych, rasistowskich nazistów (nazywanych czasem Chrześcijanami, ale każdy dobry przedstawiciel Chattering Classes wie, co się pod tym kryje). Ale że przy okazji jest to również największe doroczne święto Mamona, więc Kanał Czwarty nadaje wówczas rodzaj orędzia. Mieli tam różnych ludzi - mieli człowieka, który przeżył WTC, mieli też Ozziego Osborne'a. W tym roku będą mieli namiot. Namiot przyjdzie sam, bo napędzany jest kobietą. Kobieta siedzi w środku namiotu. Namiot ma wyciętą małą dziurkę, przez którą kobieta może patrzeć na świat. Gdyby kobieta wyszła kiedyś z domu bez namiotu, mąż ma prawo i obowiązek zamordować ją jako bezwstydną dziwkę. Tej to nie grozi, bo w namiocie chodzi od dawien dawna. Pochodzi z Nigerii, jest oczywiście Muzułmanką ubraną w przepisowy strój zwierzęcia domowego. Będzie pozdrawiać Chrześcijan z okazji Świąt Bożego Narodzenia.

Terry Pratchett powiedział, że powinno być osobne słowo na określenie momentu, w którym człowiek orientuje się, że obok kibla wisi pusta rolka, a nie papier toaletowy. Według mnie powinno być słowo na określenie takiej skrajnej głupoty i przy tym małej, złośliwej, świńskiej podłości, że innych słów człowiekowi brakuje.

When Worlds Collide

Jest taki film - "Lord of Flies", oparty o książkę o tym samym tytule. Więc polski tytuł to pewnie "Władca Much", choć znając nasze tłumaczenia tytułów filmowych może to równie dobrze być "Seks w somalijskim metrze". Uwaga - będę spoilerował, więc jeśli ktoś chce obejrzeć na świeżo, to niech sobie tę notkę odpuści. Widziałem to wieki temu, więc pewnie część pomieszam i gdzieniegdzie nadrobię konfabulacją.


Na bezludną wyspę trafia grupa dzieci. Jakoś tak to im wychodzi, że będą tu żyć do starości i nikt ich nigdy nie znajdzie - nieważne. Zaczyna się tworzyć wyspiarska kultura. Cały film zbudowany jest wokół konfliktu między rozważnym i odpowiedzialnym chłopcem, który chce zawsze pilnować, aby na brzegu palił się ogień wzywający pomocy i maniakiem polowania, którego interesuje wyłącznie.. no polowanie właśnie. Tworzy się plemię. Plemię skupia się wokół polowania. Powstają plemienne rytuały, etos wojownika. Rozważny chłopiec razem ze swoimi dwoma przyjaciółmi (wszyscy trochę nieudaczni) zaczyna być coraz mniej dla plemienia istotny, coraz bardziej niewygodny. Ostracyzm. A powody przynależności do plemienia są bardzo oczywiste - jest się w silnej grupie, obiecującej bezpieczeństwo, jedzenie, zarzucającej jakieś wyższe cele (ratunek) na rzecz celów realistycznych, pragmatycznych. Mistyka współuczestnictwa w wiecznym święcie zabijania, etos siły. Dochodzi do morderstwa a stamtąd już prosta droga do dzikiego pościgu przez dżunglę, w którym wyjące plemię chce zabić tych trochę nieudacznych bohaterów o wyższych aspiracjach. Przerażająca scena, bo wiadomo jak to się skończy, jak skończyć się musi. Wszyscy wypadają na plażę, prosto na... Obcych. Na plaży Zodiaki, z nich wysiadają żołnierze piechoty morskiej, jak owady bojowe w swoim pełnym ekwipunku, obwieszeni bronią. Jeden z nich - dwakroć większy od najwyższego chłopca patrzy na wszystkich zdziwiony i pyta "dzieci, co wy robicie?". Ta scena to szok, który wbił mnie w fotel. Tworzenie się tych odrębnych kultur, wojna między nimi jest tak absorbująca, tak wciąga widza, że ten wnika zupełnie w tworzony świat. I nagle w jednej chwili świat ów jest odsłonięty jako zaledwie światek, zderza się z pełnym impetem z rzeczywistością i zostaje natychmiast zniszczony, a protagonista i antagonista ze swoimi wielkimi zamiarami i namiętnościami w sekundę sprowadzeni są do roli zszokowanych dzieci stojących przed dorosłym. A ja, dzieciak wówczas, niemniej zszokowany przed telewizorem. To jest jak cios w pysk, absolutne mistrzostwo kontrastu.

Na ile jesteśmy sobą sami z siebie a na ile jesteśmy sobą wyłącznie jako funkcja społeczeństwa?

Zawsze kiedy powie się o uczciwym polityku ludzie zaczynają rechotać. To takie modne, to pesymistyczne przeświadczenie, że wszyscy politycy to świnie, że na kogo by się nie głosowało do władzy i tak dojdą kanalie, że wszyscy oni tam zajęci są wyłącznie handlowaniem nami i kręceniem afer. Cyniczny rechot ponad podziałami, coś, w czym zgadzają się i lewacy i prawicowcy.

Nie wierzę w to. Nie wierzę, że wszyscy, nie wierzę nawet, że większość ludzi, idących w politykę idzie tam za zewem własnego portfela albo/i rządzy waaaadzy. Jestem przekonany, że większość z nich czuje jakiś rodzaj powołania, są przekonani, że coś dobrego mogą zrobić a w najgorszym razie uważają, że nie będą gorsi od aktualnie rządzących nieudaczników. Jeśliby im pokazać takiego Nixona, kończącego prezydenturę w skandalach, czy Kwaśniewskiego, tak zaplątanego w kłamstwa z Michnikiem, że nie wiedzą już obaj kiedy sami kłamią a kiedy mówią prawdę, to na pewno reakcją będzie odraza, "mnie to się na pewno nie zdarzy".

Ale na ile jesteśmy sobą sami z siebie a na ile jesteśmy sobą wyłącznie jako funkcja stada?

Polityk trafia w stado, w plemię. Tym plemieniem jest partia, klub parlamentarny, czy po prostu grupa kolegów. I w takiej grupie dowiaduje się, że to a to jest ok, bo robią tak wszyscy. Tak jak dla Greków homoseksualizm był normą, jak dla mieszkańców Pitcairn normą była pedofilia, jak dla mieszkańca więzienia normą staje się zamknięcie. Człowiek jest odizolowany od tego szerokiego świata, trafia w mały światek rządzący się własnymi prawami, wymagający dostosowania się. Kto się nie dostosuje, ten się nie przebije, a kto się nie przebije, ten nic nie zrobi dla kraju. Co jest ostatecznie takiego złego w przyjęciu siostrzeńca innego polityka na posadę sekretarza, jeśli w zamian za to można zablokować poprawki do ustawy, które narażą na naprawdę wysokie koszty starych ludzi? Ten siostrzeniec potrafi pisać na klawiaturze, nada się, a zmodyfikowana ustawa byłaby naprawdę szkodliwa. Czasem trzeba się ubrudzić, czasem trzeba się zadać z nieciekawymi ludźmi, wytrzymać to z zaciśniętymi zębami, bo w perspektywie jest zrobienie czegoś dobrego dla Polski. Więc siadamy po jednej stronie stołu, a po drugiej siada prawdziwe bydlę. Ale nie po to walczyliśmy tyle lat o tę jedną jedyną okazję, możemy to wszystko naprawdę oczyścić, dokonać przełomu, który nie zostawi następcom innej możliwości jak tylko pójść w nasze ślady. Czy naprawdę tak wysoką ceną za to jest danie kanalii kilku stanowisk?

A potem zostajemy złapani w pokoju hotelowym Begerowej z majtkami wokół kostek. Owe majty wokół kostek może zobaczyć każdy Polak na ekranie swojego telewizora. I owe majty i to jak razem z nią szarpiemy się, gryziemy o tę połać sukna, jak traktujemy ją jak kawał śmiecia do dowolnego przehandlowania - mane, tekel, fares, do wspólnego obsrania. Wypadamy prosto z dżungli na zdziwionego Marine. Ten szok musi być miażdżący. Takie chwilowe wynurzenie się z otchłani łajna, w której człowiek się tapla i na sekundę, na dziesięć sekund zobaczenie jej taką, jaką jest - wielką, śmierdzącą breją, na sam widok której uczciwy człowiek otrząśnie się tylko z obrzydzeniem. Jestem pewien że ta chwila jasności nie trwała dłużej - o ile jakaś była.


Więc... na ile jesteśmy sobą sami z siebie a na ile jesteśmy sobą wyłącznie jako funkcja społeczeństwa, będącego uśrednioną sumą skrajnie różnych stad i plemion?

wtorek, 5 grudnia 2006

Emigracja, emigracja, to jest dobre na wakacjach.

Nie chcę, żeby to brzmiało łzawo, albo egzaltowanie, ale może się to zdarzyć.

Kiedy myślę o zostawionej daleko na południu Polsce mam dwa skojarzenia.

  1. Rozległe zielone pola za oknem Intercity na linii CMK, na Mazowszu. Zawsze kiedy to widzę myślę sobie jaki ten kraj jest piękny.
  2. Kupuję "Wprost" w kiosku (to się kiedyś dało czytać), a stojąca za mną babcia wyzywa mnie od złodziei. Z moimi blond włosami niebieskimi oczami nie wyglądam chyba na Żyda, więc to mnie ominęło, ale złodziej - jak najbardziej. Babcia całe życie umacniała Polskę Ludową. A ja tylko zapieprzałem jak mrówka w kieracie, żeby państwo łupiąc mnie z pieniędzy fundowało jej złotą jesień. I jestem złodziejem.
Pomniejsze skojarzenie, które pojawia się tylko czasem, to swastyki na ścianach. Blok za blokiem, mur za murem - wszędzie swastyki i "Jude Raus".



Ta pierwsza Polska to ta, za którą tu tęsknimy. Twarze emigrantów w czasie świąt, emocje związane z przywiezieniem przez kogoś polskiego chleba. Teraz da się tu (UK) już kupić polskie jedzenie, ale dawniej mało kto wracając z Polski ("wracając z Polski"!) nie przywoził jedzenia. Czym jest sam zapach polskiego chleba może wiedzieć tylko ktoś pozbawiony go na długo, zmuszony do wpieprzania gówna tostowego, albo innego rodzaju dykty.



Ta druga Polska to ta, która nas tu dopada. Czy to ustami Braci, czy licznych forów dyskusyjnych, na których non-stop iterowane jest "a kto płacił za twoją edukację, zdrajco?!". Może przy okazji odpowiem - moi rodzice w podatkach, debilu. Pamiętam jak grupa urzędników z Home Office pojechała do Warszawy walczyć o zniesienie podwójnego opodatkowania Polaków. Szlag, jak to bolało - urzędnicy Królowej jadą do Polski upominać się o prawa Polaków! W Warszawie pokazano im dupę. Znane tam były wyniki wyborów i wiadomo było, że Londyn głosował na PO. W ramach zwalczania Układu i Ubekistanu dano Anglikom do zrozumienia, że Rzeczpospolita Obojga niczyjego powrotu sobie nie życzy.



Ta druga Polska, niestety, coraz liczniej także emigruje. W moim miasteczku nieustannie wzrasta liczebność Polaków. Da się to poznać bardzo prosto. Idziesz ulicą i słyszysz regularny, jednostajny strumień złotej polskiej mowy, pachnącej razowcem i solą, kołyszącymi się łanami i Sienkiewiczem - "kurwa kurwa kurwa kurwa chuj kurwa pierdolony kurwa jebany kurwa chuj". Non-stop. Czasem mam wrażenie, że moi rodacy nadają morsem, "kurwa" to kropka a "chuj" to kreska.