niedziela, 28 stycznia 2007

Bajka o tym jak Zły Zbój Adaś dobrych ludzi HIV-em zarażał.

Na początku pewne zastrzeżenie. Tekst ten nie ma być jakąkolwiek próbą obrony Ojca Redaktora, Adama Michnika przed czymkolwiek, od sprawiedliwości dziejowej po ulewne deszcze. O Zbóju Adasiu mam opinię skrajnie negatywną, uważam go - krótko - za świnię, jedną z gorszych. Tekst ten ma być natomiast pewnym apelem o opamiętanie. Zbój Adaś stał się bowiem zbyt wygodnym chłopcem do bicia.

Ciężko podawać w wątpliwość twierdzenie, że dekomunizacja została w Niemczech przeprowadzona wzorowo. W samej rzeczy o wiele lepiej i sprawniej niż denazyfikacja. Instytut Gaucka wykazał się cierpliwością, bezstronnością, wysokim profesjonalizmem. Odtworzył ogromną ilość zniszczonych dokumentów, dał Niemcom dostęp do prawdy. Ciężko też polemizować ze stwierdzeniem, że Niemcy to jedyny kraj, któremu udało się to przeprowadzić. Bardzo istotnym czynnikiem jest tu fakt, że było to właściwie jedno państwo rozprawiające się z przeszłością drugiego - Republika Federalna Niemiec sypiąca ziemię na trumnę NRD. Nie tyle było to grzebanie w ranach własnych, co cudzych. Grzebanie we własnych boli.

Premier Mazowiecki nie wypowiedział wprawdzie słów o grubej kresce, ale jemu właśnie te słowa zostały przypisane i nigdy przeciw nim nie protestował - stał się więc uosobieniem tej idei. Sam ją wówczas popierałem. Trochę mi za to dzisiaj wstyd, ale przy potępianiu wszystkich, którzy chcieli zostawić tę przeszłość za sobą należy brać pod uwagę kontekst historyczny. Łatwo dziś rzucać kamieniami w Mazowieckiego, ówczesną Solidarność, uczestników obrad przy Okrągłym Stole. No bo zdrajcy, pozwolili ubekom wymknąć się sprawiedliwości, nie osądzili ich. Widzicie... nie mogli ich osądzić. Bo byli opozycją. A za rządem stała milicja, armia i tak naprawdę nie istniała żadna przeszkoda dla powtórki roku '81. Za wschodnią granicą był Wielki Czerwony Brat, w Polsce masa jego baz wojskowych prężnych i gotowych do walki z kontrrewolucją, zaś apologeci i wielbiciele Gorbaczowa zapominają, że to ten sam facet który siłą próbował zdusić dążenia niepodległościowe Ukrainy i Litwy, że nigdy żadnego upadku soc-bloku nie chciał, że doszło do tego wyłącznie z powodu straszliwej nieudolności Gorbiego. Z Okrągłego Stołu mogło wyniknąć porozumienie, mógł też wyniknąć rząd suk wiozących opozycję prosto do więzień. Mało kto też pamięta dzisiaj ten niemal magiczny klimat wpatrywania się w obrady, kiedy pierwszy raz do ludzi, do narodu dotarło, że oto coś może się autentycznie zmienić. Zmienić nie na skalę większej ilości kartek, albo odrobinę mniejszego ciśnięcia przez cenzurę kabaretów i pism, ale na skalę całkowitej zmiany ustroju, wydostania się spod sowieckiej okupacji. I opozycja, i naród mogły na wiele się zgodzić, żeby Wielkiego Czerwonego Brata pożegnać. Do tego nikt, ale to absolutnie nikt nie chciał modelu rumuńskiego, z ubekami otwierającymi ogień z pistoletów maszynowych do ludzi w kolejkach, z walkami na ulicach, z niezdecydowanym wojskiem jeżdżącym czołgami to tu, to tam. Względnie z interwencją bratniego państwa socjalistycznego - bo kto wiedział, czy Ruscy nie urządziliby nam drugiej Pragi? Trzeba, koniecznie trzeba pamiętać o tym kontekście kiedy myśli się i mówi o Okrągłym Stole. Nawet jeśli opozycja poszła wtedy na zbyt daleko idące ustępstwa, należy pamiętać, że porozumienie w wyniku którego będący u władzy Kwaśniewscy i Millerowie poszliby do slumsów a ubecy prosto do więzienia nie było możliwe.

Jest taki szczególny rodzaj miłośników historii, który ma niemal wszystkich dowódców i polityków za idiotów. No bo jak można podejmować takie lub inne decyzje, skoro skutki były tak opłakane? I to jest ogromne nieporozumienie. W wyniku właściwej decyzji może dojść do katastrofy. To nie czyni decyzji niewłaściwą. W wyniku decyzji całkowicie nieprawidłowej może dojść do bardzo pozytywnych skutków. To nie czyni owej decyzji prawidłową. Człowiek podejmujący decyzję teraz, w tej chwili, nie wie jakie będą jej skutki. Rząd Mazowieckiego miał do wyboru wziąć się za gospodarkę (inflacja bliska 1000% w skali roku, przy której życie gospodarcze kraju jako takie po prostu nie istnieje) i postarać się korzystając z unikalnej historycznie pozycji jak najszybciej ustabilizować kraj i uczynić przemiany nieodwracalnymi, albo wejść na kurs rozliczeń, sądów, całkowicie nastawić się na przeszłość, nie na teraźniejszość. Na dwie olbrzymie prace - rozliczenie z historią i jednocześnie odbudowę kraju nie było stać ani narodu, ani rządu. Osobiście uważam, że skupienie się wówczas na historii zaprowadziłoby nas tam, gdzie zaszła Rumunia czy Bułgaria. Niemniej z braku owego rozliczenia wynikło ogromne zło. Uwłaszczenie się ubeków i czerwonych na majątku państwowym, ich całkowity na pewien czas monopol w mediach, skrajna bezczelność z którą komuniści mogli sobie za pieniądze KGB stworzyć partię która w przyszłości miała dojść do władzy. Widzicie... po rządzie Mazowieckiego sytuacja była już w miarę stabilna, można było wziąć się do przynajmniej częściowego rozrachunku z historią. Dlaczego do tego nie doszło? Dzisiejsza prawica ma na to jedną odpowiedź - "Michnik".

To jest bełkot. Kłamstwo. W wyborach parlamentarnych w 1991 roku partie antykomunistyczne zdobyły ponad 40% głosów i całkowitą przewagę w parlamencie. Jedyne co mogło wówczas powstrzymać opozycję antykomunistyczną przed stworzeniem czegoś podobnego do Instytutu Gaucka była wzajemna nienawiść. Unia Demokratyczna nie była przeciwko dekomunizacji jako idei, jedynie przeciw dzikiej lustracji, nieujętej w karby prawa i służącej jako narzędzie walki politycznej (czyli dokładnie przeciw temu, co zrobił później Macierewicz). Prezydentem był człowiek, który doszedł do władzy na hasłach dekomunizacyjnych. Szefem jego gabinetu był Kaczyński, sojusznik Wałęsy z czasów jego walki z resztą opozycji. Michnik był redaktorem naczelnym gazety, która w żaden sposób nie była jedyną w Polsce. Nie miał możliwości przeszkodzenia rządowi solidarnościowemu w dekomunizacji. Dlaczego do niej nie doszło? Z powodu największego wroga polskiej "prawicy". A mianowicie... polskiej "prawicy". Terry Pratchett napisał kiedyś ładnie o Szkotach (cytat z pamięci) - "w malowniczych górach Szkocji dzielni szkoccy górale walczą ze swoimi śmiertelnymi wrogami - Szkotami". Podmienić nazwy i mamy polski ruch antykomunistyczny. Nienawidzili się tam wszyscy. Każda partia kłóciła się z inną. Nieudolność była najwyższą cnotą, dziwem nad dziwy było kiedy udało się zrobić cokolwiek. Masa ludzi z dawnej Solidarności, kiedy tylko poczuła waaaadzę, zapomniała w ogóle o jakiejkolwiek idei, o Polsce, o reszcie tego całego bagażu ideologicznego i wzięła się za nabijanie sobie kieszeni i polowanie na stołki. No - kto jeszcze pamięta to uczucie obrzydzenia z jakim patrzyło się na pierwszy prawdziwie demokratyczny parlament?

Michnik nie odpowiada za wybuch Wezuwiusza. Michnik nie odpowiada za II Wojnę Światową. Nie odpowiada też za Auschwitz, za Ptasią Grypę i za nieudolność pierwszego demokratycznego sejmu, za nieudolność Kaczyńskich, Olszewskich, Wałęsów, za głupotę Macierewiczów. Tym bardziej nie jest odpowiedzialny za to, że rząd Olszewskiego wypowiedział wojnę wszystkiemu i wszystkim (PiS odziedziczył tego ducha) i za pierwszy i główny cel postawił zrażenie do siebie partii liberalnych poprzez uparte wpychanie Polsce socjalizmu, a zraziwszy już do siebie wszystko i wszystkich i zrobiwszy z siebie pośmiewisko przy swojej skrajnie nieudolnej próbie wzięcia się za dekomunizację - upadł. SLD i PSL nie doszły do władzy z powodu spisku Michnika i Żydów, ale dlatego, że naród rzygał już postsolidarnościowcami i miał o nich opinię niewiele wyższą, niż o zawartości przeciętnej studzienki ściekowej. Zły Zbój Adaś nie jest wszechpotężnym demiurgiem. Jest świnią - oczywiście. Człowiek z zadatkami na prawdziwą wielkość, który autentycznie zasłużył się dla Polski (zabawne jest słuchanie podważającego te zasługi Giertycha, którego wystawiany w wyborach prezydenckich przez LPR tatuś był w 81 pomagierem Jaruzelskiego), który następnie ześwinił się i stoczył tak, że człowiek mógł tylko przecierać oczy ze zdumienia i zastanawiać się jak coś takiego, jak taki potworny upadek moralny aż do poziomu taplania się w basenie z Urbanem jest w ogóle możliwy. Ale Michnik był rednaczem gazety o zasięgu około 2 milionów, znacznie mniejszym niż od dawna popierające dekomunizację Radio Maryja. Nie mógł uchwalać ustaw, nie mógł skłócić ze sobą partii opozycyjnych. Nie musiał zresztą.

Dziś Zły Zbój Adaś jest bardzo wygodnym chłopcem do bicia. Człowiek, Polak zwłaszcza, ma tę tendencję do zrzucania swoich win i głupot na innych. To nigdy nie ja, to zawsze ci źli Oni. I rząd Olszewskiego staje się czysty jak łza, wojny prowadzone przez Wałęsę i Kaczyńskiego z resztą świata znikają w pomroce niepamięci, kłótnie, afery, dziecinne fochy i obrażanie się, bezmiar podłości, nieuczciwości i w końcu rażącej, potwornej niekompetencji którymi wykazały się formacje postsolidarnościowe znika gdzieś w różowej mgle wspomnień spod znaku "tego nie było" zaś wszystkie swoje winy i wszystkie rezultaty swojej głupoty i nieudolności składa prawica u stóp Michnika. Gdyby Michnik mógł sam jeden zastopować jakąkolwiek lustrację w Polsce, bez wątpienia by to zrobił. I wówczas byłby winny. Ale nie mógł. Nie zrobił tego. Cała, absolutnie cała wina leży po stronie naszej "prawicy". Zrzucanie swoich win na człowieka, który zapewne chętnie przyjąłby je jako zasługi jest zapewne odruchem bardzo naturalnym, ale też niezwykle tchórzliwym.

Czy przesadzam z teorią chłopca do bicia? Symptomatyczny tekst, proponuję przeczytać uważnie:
http://lukaszwarzecha.salon24.pl/3523,index.html

Czy teraz to widać? Autor ma informacje o tym że jedna (jedna!) Monika O. poszła z facetem do łóżka, bo nie chciała wyjść na rasistkę (nie wnikam, skąd te informacje pochodzą, założę, że autor ich sobie nie wymyślił). I stąd bierze się to: "Byłaby to wszystko czysta farsa i memento dla wyznawców politycznej poprawności, gdyby nie kilka, a może i kilkanaście (a kto wie, czy nie kilkadziesiąt) dziewczyn, tak otumanionych politycznie poprawnymi bredniami, że dziś nie wiedzą, ile życia im zostało". Na podstawie tej jednej Moniki O, autor czyni ofiarami politycznej poprawności wszystkie, wszystkie ofiary roznosiciela HIV. Każdą jedną. Widzicie - to nie te dziewczyny złapały HIV jak kretynki idąc do łóżka bez żadnego zabezpieczenia (przy okazji - te same lewackie siły, na które pomstuje autor propagują używanie zawsze zabezpieczeń). To nie ten czarny jest winny, zarażając je mimo pełnej wiedzy o swojej chorobie. Winny jest Michnik. "Pięknie opisała tę sprawę „Gazeta Wyborcza", mająca akurat największe zasługi w propagowaniu wszystkich tych postaw, na których roznosiciel HIV żerował". Michnik zaraził je HIV. Wszystkie. Nie ma możliwości, że te durne baby należały po prostu do warszawskiego tłumu, który ma joba na punkcie czarnych (naturalny biologiczny mechanizm włączania odmiennych genów do lokalnej puli). Poczytajcie trochę blogów takich dziewczyn, nietrudno się po nich zorientować, że jedna z drugą słowa "polityka" nawet napisać nie potrafi i chodzi im wyłącznie o czarny kawał mięcha. Ale to jest niemożliwe. Takich osób nie ma. Są tylko nieszczęsne ofiary dokonanego przez Michnika prania mózgu, które nie miały żadnego wyboru, żadnej wolnej woli, z których autor zdejmuje wszelką odpowiedzialność za konsekwencje swoich poczynań. I z nich, i ze sprawcy. Winny jest Michnik. Wszystkiemu. Po tym tekście ciężko nawet wymyślić tak absurdalne, pozbawione nawet kobiecej logiki oskarżenie, którego nasi, roznamiętnieni chorobą swojego Arcyzłoczyńcy publicyści, nie zdołali na niego rzucić. Trochę to obrzydliwe, trochę to żałosne. Na pewno niezwykle tchórzliwe.

Minęło półtora roku od chwili dojścia Kaczyńskich do władzy. Niczego na kształt Instytutu Gaucka w Polsce nie ma. Lustracja jest rozgrzebana, wiecznie w pracach, wiecznie w uchwałach, wiecznie w negocjacjach. Teczki znowu używane są jako broń. Dostęp do nich mają rządzący i nikt nie widzi nic dziwnego w premierze siedzącym na swojej teczce przez pół roku i grzebiącym w niej do woli, robiąc z nią co zechce bez niczyjej kontroli i dozoru. Teczki trafiają do dziwnych rąk, na podstawie dziwnych procedur lub ich braku. Jeśli za ważny historycznie i etycznie cel uznać przeprowadzenie sprawnej lustracji na zasadzie dostępu do informacji przez wszystkich obywateli III RP, z dobrze finansowanym i sprawnym IPN, to tego celu nikt nawet nie spróbował osiągnąć. Schorowany Michnik jako siła polityczna już nie istnieje, Gazeta Wyborcza jest ciężko ranna. Na kogo teraz zwali się winę? Przecież na pewno winnych nie należy szukać w lustrze, to nigdy my, to zawsze jacyś Oni.

W sumie głupie pytanie. I Radio Maryja i LPR świetnie wiedzą kto jest winny. Wszystkiemu. Zawsze. Na pewno nie Polacy, prawda?



czwartek, 25 stycznia 2007

Banda idiotów

Pisałem już o pożytecznych idiotach, tym razem czas zabrać się za prawdziwych idiotów. A tych mamy pod dostatkiem. Przypadek pierwszy – Ludwik Dorn. Mój absolutny faworyt, bajkopisarz i sympatyczny niegdyś człowiek, który jest podręcznikowym przykładem na totalną sodówkę. Dowód na to, że byle kto nie powinien iść do rządu. Czemu akurat o nim piszę? Ano bo to on najmocniej wyraża pogląd swojej partii frustratów, iż z powodów proceduralnych należy HGW usunąć ze stolca wiadomego. Idiotyzm w czystej postaci. Jak można wydawać kilkaset tysięcy złotych z naszych, bądź co bądź pieniędzy (zwracam się do płacących podatki rzecz jasna) na powtórzenie wyborów, których wynik i tak jest z góry wiadomy?! Przecież po takiej żałosnej przepychance Warszawiacy zagłosują na Hankę z czystej złośliwości – na przekór PiSowi. I dobrze zrobią, chociaż to słaby polityk. Więc tenże Dorn chce wywalić demokratycznie wybranego prezydenta największego miasta w Polsce, bo tenże spóźnił się z jakimś rozliczeniem o dwa dni. A gdzie dobro publiczne? Gdzie adekwatność kary? Została w kuluarach niestety.



Drugi idiota, a raczej idiotka to, rzecz jasna sama HGW. Zawsze uważałem, że wymiana Zyty na Hankę była tak opłacalnym transferem, jak nie przymierzając Szewczenko w Chelsea. I teraz się to potwierdziło. Partia pani Hanki, przez dobre pół roku walczyła o zwycięstwo w Warszawie, debatowała, robiła wiece, przekonywała, wszystko po to, żeby Hanka spóźniła się dwa dni z jakimś oświadczeniem. Nie miała czasu? Głowa ją bolała? Ja rozumiem, że zapomina wójt gminy Kłaj, albo radny ze Swoszowic, ale prezydent polskiej stolicy? Gdyby głupota miała skrzydła, jak to się popularnie mawia...


Idiota trzeci – Lipiec. Minister Sportu, który zawiesza zarząd PZPN (i bardzo dobrze), tylko po to, aby odwiesić go po tygodniu. Co się przez ten tydzień zmieniło? Nic. UEFA od razu uprzedzała – polska ustawa w punkcie dającym możliwość odwołania szefa związku sportowego jest niezgodna z ich regulaminem. Wiedzieli o tym wszyscy, z ministrem Lipcem na czele. Nagle zdziwienie – jak to niezgodna? Zupełnie, jak w tym clipie – jak to zamknięta? Daj śrubokręt. W tym wypadku rolę śrubokrętu ma odegrać Zibi Boniek, któremu ufam mniej więcej tak jak Gosiewskiemu czy Dornowi. Więc Lipiec wycofuje się z własnej decyzji ponieważ nastąpiła taka reakcja, jaka nastąpić musiała. Prawda, że ładne?


Ale to jeszcze nie koniec korowodu przygłupów. Pierwszeństwo w nim należy się prezesowi Kolatorowi. Zdecydowanie oscarowa rola – u nas korupcja? Nas, bohaterów – prądem? Niemożliwe. „Nie można stosować odpowiedzialności zbiorowej”– grzmiał z telewizora sympatyczny pan Gienek. „Byłem w szoku, jak dowiedziałem się o aresztowaniu Wita Ż.” Szczególnie, że Zibi spotkawszy tydzień przed tym wydarzeniem Witka zapytał się go: „Witek, Ty jeszcze na wolności?” No ale Kolator nie wiedział. Dodatkowo zabłysnął fantastycznym stwierdzeniem: „Ależ ja walczę z korupcją! Wie pan ile ja pozwów o zniesławienia złożyłem?” Przeciw dziennikarzom, warto dodać. Gdyby były sportowo-polityczne złote maliny to ma jak w banku.


No i last but not least mojej dzisiejszej wyliczanki – spec od Podatku Bykowego, półgłówek jakich mało – Piłka Marian. Tym razem Maniek zajął się delegalizowaniem pornografii. Już pal sześć czy to dobry pomysł, zależy kto ma do tego jakie podejście – liczy się argumentacja. Otóż Piłka powiedział tak: „Łatwo dostępna pornografia działa antywychowawczo, zwłaszcza na młodzież w okresie dojrzewania.” Ergo nie sama pornografia jest zła, lecz jej wpływ na młodych. Co więc należy zrobić, żeby młodzi nie mieli do niej dostępu? Zakazać wszystkim. Prawda, że idiota? To jest mniej więcej tak, jakby z powodu zwalczania palenia u nieletnich, zakazać wszystkim palenia fajek, albo z racji wychowania w trzeźwości zabronić dorosłemu człowiekowi kupowania piwa. Oczywiście jest dodatkowy smaczek całej sytuacji. Otóż Maniek nie zauważył, że kilkanaście lat temu powstał taki ciekawy wynalazek... czekajcie, jak on się nazywał... o, już mam – Internet. Chociaż zaraz, może się mylę, może drogi pan Marian wie o co come on, tylko ma w planach ocenzurować dostęp do sieci? Niczym w Chinach, słowo sex nie będzie wchodziło na klawiaturze, a x w ogóle zostanie z niej usunięty. A może sprawdzi u paru milionów użytkowników sieci ustawienia filtra rodzinnego? O, to jest pomysł, byłaby praca dla kolegów – chodziliby po domach i sprawdzali. Całkiem jak Józek z Kobierzyna, ale ten spuszczał tylko u ludzi wodę (najczęściej u Mariusza Stója, ciekawe czy Piłka go zna). Widzę zresztą pewne podobieństwo pomiędzy Mańkiem a Józkiem. Znowu czeka nas wspaniałe widowisko, czyli orzekanie co pornografią jest a co nie jest. Jak bierze z połykiem to jest a jak się brzydzi to erotyka – co Wy na takie kryterium? Inna rzecz, że dlaczego to rozróżniać? Przecież deprawacja młodzieży polega na tym, że oglądając pornosy mają uprzedmiotowienie kobiety i obraz seksu sprowadzony do fizyczności (ciekawy przykład daje kolega Mariana z ZChNu, który namiętnie jeździ na dziwki – tam z pewnością jest miejsce na miłość). A kiedy oglądają erotyki to nie? Czyż chodząca na czworakach Kim Basinger nie jest uprzedmiotowiona? Czy filmy bez zbliżeń pokazujące seks, dajmy na to w windzie, z przygodnie napotkaną osobą, nie sprowadza stosunku do fizyczności? No sprowadza przecież. Więc zakażmy również propagowania erotyki! Oto mój postulat, wyrzućmy 9 i pół tygodnia i inne obrzydlistwa. Ha, może trzeba przyjrzeć się całej branży filmowej, wszak w wielu filmach roi się od scen przygodnego seksu. Takie „Nic śmiesznego” Koterskiego, przecież Adaś wali się tam z kim popadnie! Na półkę won. „Gwiezdne wojny” – to jest dopiero skandal, tam mamy przecież miłość kazirodczą! Na Boga, jak tak można. Won na półkę. I tak ad mortem usrandum. Miłej zabawy panie Marianie.

poniedziałek, 8 stycznia 2007

Pożyteczni idioci

Tak, tak – temat znany, Korwin Mikke pisze o tym często, zmienia się tylko podmiot owego określenia. Kto jest nim tym razem?

Co by nie mówić o Radiu Maryja, było ono zawsze sojusznikiem w walce o lustrację w Polsce. Większość z was pewnie pamięta wojnę o lustrację, którą GW wraz z Intelektualistami prowadziła z Ciemnogrodem. Wojnę, którą (niestety) wygrała. W ostatnich latach, jednak udało się coś ruszyć, okazało się, że można lustrować i świat się nie zawali. Wreszcie ktoś głośno zaczął mówić, że skoro udało się w Czechom i Niemcom to może udać się też w naszym kraju. Więc lustracja znowu odżyła i bardzo dobrze, myślę sobie bo przecież jak zrobiłeś w życiu coś podłego to się do tego przyznaj. W tej właśnie walce radio Ojca Dyrektora było sojusznikiem. Fakt, że niewygodnym, niczym Lepper dla Kaczyńskich, ale jednak ta sama strona barykady. Dopóki lustracja nie dotknęła swojego człowieka. Już wszyscy wiedzą zapewne do czego piję. Arcybiskup Wielgus – swój człowiek w episkopacie, konserwatysta w kościelnej wierchuszce. Niestety, przy okazji kłamca i TW. No i co teraz robi Ojciec Tadeusz? Nie poświęca, swojego człowieka, w imię sprawy, lecz sprawę w imię koleżeńskiej solidarności – "chwała nam i naszym kolegom – chujom precz". "Chujami" są dziennikarze, już wiemy, że to „medialni terroryści” i czarne sotnie. Nagle mamy dziką lustrację. Co ciekawe: doszło do osobliwego zjednoczenia głosów GW i RM, jakby jeden maryjno-lewacki chór, śpiewający „ciemno wszędzie, głucho wszędzie, dzika lustracja zaraz będzie!”. Kto gra na czyim boisku, warto spytać? Czy to GW jest „na wyjeździe” pomagając RM czy na odwrót? Odpowiedź jest prosta niczym laska niewidomego – Ojciec Rydzyk ze swoją ekipą wpadł na agorowe włości. Oni tylko nastawią jupitery i już wiadomo o co „come on”. Każdy jest za lustracją dopóki nie dotknie jego środowiska. Dotknęło konserwatystów kościelnych, to są przeciw. „A nie mówiliśmy”? Stasiński z Wielowiejską zacierają ręce (pewnie zapytacie czemu nie Michnik? Ten jest zajęty piciem z Urbanem rzecz jasna, ciężko o podzielność uwagi przy takim kompanie). Niestety cały antylustracyjny potok idiotyzmów, który wyciekł z radia M. oraz z Dziennika Naszego, zostanie odpowiednio wykorzystany. Nie teraz - teraz GW jest zbyt cwana, żeby wprost się do tego odnosić, ale za parę miesięcy to już inna sprawa będzie. Będzie czas na analizy i wypowiedzi mądrych głów. Wtedy RM wróci na stare pozycje – będzie tropić Ubeków, TW oraz oczywiście Żydów i masonów. Rzecz jasna ich fanatyczne brygady nie zauważą żadnego rozdźwięku. Ale reszta tak. To niestety kolejny gol strzelony do lustracyjnej bramki, gol do tego samobójczy i niezbyt ładnej urody. Miejmy nadzieję, że jeśli nie honorowy to jedynie zmniejszający rozmiary ich porażki.

Osobnym tematem jest wystąpienie naszego prymasa. To już jest kompletny dramat. Najpierw podczas pasterki mówi, w wielkim uproszczeniu pisząc, że światu zagrażają głód, wojny i… lustracja w Polsce. Potem zamiast ukorzyć się przed papieżem, wychodzi na ambonę i do tych radiomaryjnych tłumów krzyczy: „Dzisiaj dokonał się nad arcybiskupem sąd. Cóż to za sąd? Na podstawie świstków, dokumentów trzeci raz odbijanych.” A moherowa publika klaszcze (swoją drogą osobliwe zachowanie jak na kościół, już tylko brakowało piłkarskich okrzyków: „jesteśmy z wami, prałaci jesteśmy z wami”). Do tego całego żenującego spektaklu radiomaryjnego, Wybiórczego, do tego steku kłamstw arcypasterza dochodzi skandaliczne przemówienie prymasa Polski. Prawdopodobnie ostatniego w historii prymasa. I pomyśleć, że na to wszystko z wysokości musi patrzeć jego wielki poprzednik – kardynał Wyszyński. Smutne czasy.

niedziela, 7 stycznia 2007

H.M.S. Phoenix


Temat imigrantów to Wańka-wstańka. Onet właśnie przedrukowuje Le Figaro, biadającego nad zalewającą Europę falą ksenofobii i nacjonalizmu. Biedni socjalistyczny inżynierowie dusz i umysłów pracowali ciężko przez ostatnie dwadzieścia lat, żeby przekonać Europę, że ciemniejsze znaczy lepsze, a nastoletni brudas z przedmieścia, który w całym swoim życiu zajmował się niczym, ma święte przyrodzone i dane przez Allaha prawo do palenia ludziom samochodów i wybijania szyb. A tu ludzie nie chcą wierzyć - niewdzięczne sukinsyny. Nie podoba im się życie na ulicy bezpośrednio przeniesionej z najbardziej piekielnych krajów Bliskiego Wschodu. Dla dobrego różowego odpowiedź jest prosta, bo wzięta z szablonu, którym lewak traktuje wszystko. Kto mówi "nie", ten jest Hitler. Proste.

Zła imigracja jest... cóż - zła. Importowanie ludzi prosto z piekła wojny, prosto z dziczy, z krajów bezprawia, albo z krajów prawa Hamurabiego, importowanie ich setkami tysięcy to przeszczepianie owej dziczy w środek Europy. Dziczy, która bardziej wierzy w siebie, niż Europa wierzy w Europę. Ale to nie jest ani cała prawda o imigracji, ani nawet większa część owej prawdy.

Europa przez dziesiątki lat na imigrację generalnie się zamykała. Z tym rezultatem, że mamy teraz na kontynencie około 40 milionów Muzułmanów - dokładnie tych imigrantów, których moglibyśmy spokojnie odstąpić Księżycowi. Ale co dzieje się, gdy wrota zamiast zamykać (ale tak nie do końca) szeroko się otwiera? Zdziwienie niemal nabożne bierze człowieka, który przespaceruje się londyńską ulicą. Na odcinku 200-300 metrów można usłyszeć kilkanaście języków. Ludzie najróżniejszych ras i kast, przemieszani w poprzek drabiny społecznej. Anglik idący z drabiną na ramieniu i rytmicznie bełkoczący w dzisiejszej, gardłowo-jelitowej angielszczyźnie w swoją komórkę, tuż obok Hindus, w nieskazitelnym garniturze, czytający "Economista". W firmie, w której byłem niedawno na dziesięciu informatyków czworo (trzy kobiety) pochodzi z Indii, dwóch z Włoch, dwóch skądś jeszcze, dwóch z Anglii. Kraj gna do przodu jak odrzutowiec, Irlandia jeszcze szybciej - Irlandia ze swoimi 300 tysiącami importowanych Polaków. W Anglii Polaków ma być pono koło 600-700 tysięcy. Kiedy w gospodarce pojawiają się braki personelu, są natychmiast zaspokajane przez imigrację. Gospodarka nie czeka 20 lat aż wykształci się nowa kadra, żeby wziąć wszystko jak leci, z odpadami, ale zaspokaja swoje zapotrzebowanie natychmiast. W rezultacie Anglia zamienia się w coś w rodzaju arki narodów. Obok Sikhów i Hindusów, którzy z Anglikami byli od wieków, Londyn jest teraz amalgamatem wszystkich nacji i ras. I trudno się czasem oprzeć wrażeniu, że przyjeżdża tu również cała wykształcona Europa, wszyscy, którym chce się pracować. Niemcy i Francuzi ze swoimi milionami Arabów boją się, co niemal histerycznie śmieszne, ratunku w postaci imigracji z Europy. Anglicy zachęcają do niej. Statki z Bułgarii wypełnione hydraulikami, pielęgniarkami, robotnikami są już pono w drodze. W tej potężnej fali ta część imigracji, która wiąże się z pasami wypełnionymi ładunkami wybuchowymi, rozpłynie się, rozpłynąć się musi. W tym kraju powstaje jakiś nowy stop, coś o właściwościach, które mogą zarówno potężnie zawieść jak i naprawdę zadziwić.

W zeszłym tygodniu stałem na Victoria Street rozglądając się wokół i myśl od której nie mogłem się opędzić kazała mi patrzeć na to wszystko przez szczególnie ciekawy pryzmat. Czy oni znaleźli w końcu sposób na odbudowę Imperium? Wyspy są obecnie najpotężniejsze gospodarczo na całym kontynencie i nic nie wskazuje na ochładzanie się tego pędu do przodu. Kolonie terytorialne nie są już opłacalne, kolonializm przeszedł w etap usług i technologii. A rozmachem swojej inicjatywy owo nowe imperium imponuje na pewno. Co szczególnie imponujące - to wszystko powstało na gruncie bardzo prostych i oczywistych koncepcji. Podwaliny pod angielski renesans położył Thatcheryzm a następne rządy tylko mu pomogły - nie dusząc. Nie ma w tym nic z magii, zastosowano prawa znane od czasów Adama Smitha. I to właśnie jest tak fascynujące - że je zastosowano. Zamiast brnąć w tysięczne tłumaczenia, zamiast bredzić o państwie solidarnym (z jaką pasją Francuzi nienawidzą le model anglais!) i ignorować fakty - Anglicy zliberalizowali gospodarkę i udało im się ją utrzymać w miarę liberalną. Ze skutkiem takim, jaki przewidziany był od ponad wieku. Na kontynencie ludzi zaciskających z całej siły oczy i uszy trzeba jednak odwagi i jakiegoś rodzaju geniuszu, żeby patrzeć i słyszeć.

środa, 3 stycznia 2007

No to kogo i kiedy?

Tekst ten jest polemiką wobec opublikowanego przez Krzysztof Schechtela tekstu "Kto kogo i za co zaatakować powinien"


Pierwszym instynktem człowieka o poglądach - powiedzmy - prawicowych kiedy słyszy, że temu to a tamtemu należy zakazać posiadania broni jest ostry sprzeciw. Prawo do samoobrony jest czymś oczywistym na elementarnym poziomie komórkowym, jest absolutnie wrodzonym instynktem, który zagłuszyć może tylko ktoś, komu od dobrobytu zupełnie się w odwłoku przewróciło. To samo oczywiście dotyczy państwa. Absurdem jest odmawianie państwu prawa do obrony, prawda? Ale nawet osobie o wspomnianych prawicowych poglądach przyjdzie z trudem powiedzenie, że panu X, wielokrotnemu mordercy, publicznie głoszącemu chęć wymordowania całej swojej dzielnicy należy dać od ręki pozwolenie na trzy ciężkie karabiny maszynowe, miotacz ognia, moździerz i czołg. I znowuż - państw tyczy się to tak samo.

Broń konwencjonalna umożliwia prowadzenie wojny - długoletnie, czasem z milionami ofiar, wycieńczające państwa. Broń nuklearna natomiast umożliwia natychmiastową anihilację drugiego państwa. Uderz w pięć najważniejszych miast, nawet takiego giganta jak USA, a gospodarka upadnie. Rzucisz to państwo na kolana. I to pomijając miliony ofiar, opad, skażenie niesione wiatrem na tereny państw ościennych. Więc o ile nikomu do głowy by nie przyszło zakazywanie Iranowi posiadania czołgów, to już z bronią atomową jest insza inszość. Kto w Iranie sprawowałby kontrolę nad ową bronią? Grupa bardzo starych fanatyków religijnych, wyznających religię masowego mordu, śmierci, okrucieństwa. Kto może z sensowną pewnością powiedzieć, że Iran nie zdecydowałby się na użycie tej broni ot tak, bo akurat wierzyłby, że Izrael w danej chwili nie jest zdolny do odpowiedzi? Jasne - prawdopodobnie by się nie zdecydował, ale margines niepewności jest tu na tyle duży, że ciarki przechodzą na myśl o tych głowicach dostających się w ręce ajatollahów. Dajmy na to, że człowiek ma złe doświadczenia z sąsiadem, który regularnie awanturuje mu się pod drzwiami, pluje na niego na ulicy i wyje, że zabije jego i całą jego rodzinę - i ów człowiek widzi sąsiada w sklepie z piłami mechanicznymi, spoglądającego pożądliwie na jeden z egzemplarzy, a pod pachą trzymającego gumowy fartuch. Jasne, to pewnie wszystko na postrach. A jeśli nie?

Pytanie na kogo i dlaczego należy uderzyć jest bardzo śliskie, bo obiektywne kryteria są oczywiście nie do zdefiniowania. W ogromnym skrócie - można uderzyć na bydlaków, należy zostawić w spokoju ludzi przyzwoitych. Oczywiście według francuskich pacyfistów znaczy to, że należy zniszczyć USA a wynieść na ołtarze Mugabe, Saddama i kogo tam jeszcze. Według Amerykanów będzie to oznaczać coś odwrotnego. A to prowadzi prosto w debatę o relatywnej moralności. Bezcelową, bezsensowną. Moje założenie jest takie, że Iran, podobnie jak większość państw arabskich jest zbrodniczym monstrum, uprawiającym rządowy terror, parającym się sponsorowaniem morderców operujących w innych krajach. To dla mnie wystarczające usprawiedliwienie moralne dla wojny. Wojny z Iranem, wojny z Arabią Saudyjską, wojny z Zimbabwe, z Somalią, z Rosją, z większością świata tak naprawdę. Większość tej planety jest pod rządami bydlaków i zbrodniarzy. Ale nie da się prowadzić wojny z większością planety, zresztą wojna musi mieć nie tylko usprawiedliwienie, ale też jasno określony cel. Nie istnieje taki cel w przypadku, dajmy na to, Zimbabwe. W przypadku Iranu - owszem. Co więcej, wojna musi być opłacalna. Nikt o zdrowych zmysłach nie zacznie wojny prewencyjnej z państwem dysponującym bronią nuklearną, bo wtedy zamienia możliwość ciosu atomowego na pewność tego ciosu - a więc wojna sama w sobie traci sens i cel i staje się środkiem prowadzącym z możliwej katastrofy w katastrofę pewną. Dlatego nikt nie ruszy Korei Północnej. Nikt nie chce zobaczyć jak zakładnik Kima, czyli Japonia, znika z mapy.

Casus belli w przypadku Iranu jest bardzo prosty. To mordercze, akresywne kanalie i - co ważne - nie mają jeszcze broni atomowej. Kiedy będą ją mieli, będzie za późno. Ale jeszcze nie mają.

Co do Izraela i czemu by go nie zaatakować? Bo nie ma powodu. Izrael daje całkowitą, absolutną pewność, tak samo jak USA, Francja, czy Wielka Brytania, że broni nuklearnej nie użyje jako pierwszy, na podstawie zachcianki, czy komunikatu od Proroka, przekazanego obłąkanemu starcowi przez jego osła. Izrael oczywiście ma historię terroru - i w sumie mało kto nie ma. Ale w obecnej chwili Izrael to nowoczesna demokracja w typie zachodnim, zaś niemal wszystkie jego wartości są tymi samymi, które wyznajemy my. Izrael to nasz człowiek na Bliskim Wschodzie. Każda z wojen, w których Izrael brał udział była wojną obronną - każda jedna. W obecnej chwili Żydzi dysponują tak miażdżącą przewagą militarną nad każdym ze swoich sąsiadów, że nie ma stolicy, do której nie mogliby zajechać Merkavami w tydzień. Ale w odróżnieniu od owych sąsiadów z owej przewagi nie korzystają. Czy ktokolwiek jest w stanie pomyśleć, że gdyby Syria miała taką przewagę nad Izraelem nie zaczęłaby już, teraz, natychmiast, nowej wojny? Arabowie w Izraelu mają prawo głosu. Palestyńczycy służą w armii. To są rzeczy, o których się nie wspomina w prasie, bo tekst z którym polemizuję drastycznie myli się w ocenie mediów.

Media mogły być filosemickie dwadzieścia-trzydzieści lat temu. To już zaprzeszła przeszłość. Media są generalnie lewicowe, a lewica nie ma absolutnie żadnych wątpliwości, że Żydzi to potwory z piekła rodem, zaś Palestyńczycy są przynajmniej błogosławieni, a najpewniej święci. Wsparcie Palestyny stało się wygodnym pretekstem dla powrotu starego, dobrego antysemityzmu. Izraelski buldożer stał się symbolem Szatana, uchodzi już nawet zarzucenie felietoniście lub redaktorowi żydowstwa jako sposób dyskredytacji jego tekstu (autentyk z angielskiego Timesa). Izrael dostaje w prasie tak regularne i mocne kopy, że naprawdę nie wiem gdzie i jak ktoś się może dopatrzeć owego filosemityzmu. Pojedynczy tekst o nieszczęsnym, biednym, prześladowanym przez złych Żydów zdrajcy, który wyjawił izraelskie tajemnice wojskowe (za co ci podstępni Żydzi go nie zabili - na złość prasie) potrafił zająć w angielskiej prasie więcej miejsca, niż wszystkie teksty o Darfurze, Zimbabwe, czy Syrii wzięte razem.

Wszystko to oczywiście akademicka teoria, bo jedyne państwo naprawdę zdolne do powstrzymania Iranu, czyli USA, zdolne jest do tego wyłącznie militarnie. Ekonomicznie i politycznie Stany Zjednoczone raczej nie będą zdolne do żadnego większego wysiłku zbrojnego przez następne 10 lat. Być może więcej. Dla Izraela sytuacja jest też teraz zupełnie inna niż w czasie afery z Irakiem, któremu Francuzi sprzedali technologię broni atomowej w celu zamienienia Jerozolimy w szklane jezioro - tam było dokładnie wiadomo gdzie i jak uderzyć, dało się całą rzecz rozwiązać jednym ciosem. Obecnie technologia ukrywania badań jest bardziej zaawansowana (i tańsza), niż technologia niszczenia z powietrza, jednym czy dwoma nalotami można trochę Iran cofnąć, ale nie zatrzymać. Trzeba się pogodzić z tym, że obłąkani ajatollahowie dostaną swój Miecz Allaha. Co z nim zrobią - Bóg jeden raczy wiedzieć. Nie ma co biegać w kółko i krzyczeć, że niebo się wali, ale przewracanie się na drugi bok i drapanie po tyłku z pełnym zaufaniem, że świat z arabskimi głowicami nuklearnymi jest tak bezpieczny jak bez nich też nie jest w żaden sposób uprawnione.



wtorek, 2 stycznia 2007

Czy jesteś nowoczesny - psychozabawa

Ja też, po zaleczeniu noworocznych chorób, przeglądam zaległe prognozy na bieżący rok. PlusMinus, kulturowy dodatek do Rzeczpospolitej z „przełomowego” weekendu, serwuje ich kilka, w tym wywiad z Georgem Weigelem. Jako zawodowy antropolog, zainteresowałem się szczególnie nim oraz analizą Łukasza Fołtyna, twórcy Gadu-Gadu.

Weigel promuje swoje przesłanie tak: biały świat bez wiary popadnie w agonię, z niej wprost w niebyt. Ludzie na naszych kontynentach (Europa i Ameryka Północna: jakoś nikt nie przejmuje się Australią, która być może ma nawet jakieś swoje problemy) mają alternatywę: być chrześcijanami albo przyjąć zakład Pascala; w każdym razie żyć tak, jak gdyby Bóg istniał. W przeciwnym razie przykładają rękę do zabójstwa Kultury, czyli kultury o pniu europejskim.
Podoba mi się ta teza i nie będę z nią polemizował. Przeciwnie, chciałbym mieć z niej szybkie hasło, do prowokacyjnych okrzyków na lewackich imprezach studenckich. Do tej pory w jego miejsce używałem postulatu eksterminacji Francuzów. „Jak będę duży – mówiłem – zbuduję duuuuuuży samolot.” Kiedy już wszyscy dostatecznie ucieszyli się moją infantylną postawą, dodawałem: „tak duuuuży, żeby zbombardować nalotem dywanowym cały Bliski Wschód, Afrykę i Francję w drodze powrotnej.” Prawda jest taka, że gdybym miał pewność, że eksterminacja sił lewackich w Europie da zadowalający skutek, zacząłbym już teraz.
Niestety, pewności tej nie mam – bo problem Europy to nie do końca problem gay pride czy ministry Środy w Sztokholmie. To także problem wyższej klasy średniej – ludzi wykształconych, inteligentnych, ale nie pracujących w opniotwórczych megafonach – którzy konsekwentnie akceptują klisze z tych ostatnich. Bo „unia albo Białoruś”, bo „ksiądz jeździ mercedesem”, bo „demokracja jest najgorszym z możliwych systemów, ale najlepszym z istniejących”.
Nie wiem, jak to wygląda na zachodzie, ale przebudzenie Polski zależy właśnie od wychowania krytycznej klasy średniej. Takiej, która nie będzie jednocześnie postulowała skazania Pinocheta (argument już nieaktualny) i broniła Michnika słowami „daj mu spokój, stary i chory człowiek”. Skąd wziąć takich ludzi?
Jan Paweł II był jaki był, ale miana prawdziwie żelaznego autorytetu nie sposób mu odmówić. Jedynie ostatnie intelektualne prostytutki, jak autorzy akcji „tiszert dla wolności”, mogli słabiutko próbować. Prosty główny przekaz, zainteresowanie mediów, fantastyczny wizerunek medialny i masa egzegetów – tak, tzw. Nasz Papież spełniał wszystkie warunki, by być kamykiem, który poruszy lawinę odwrotu do wiary.
I co? Wygląda na to, że raczej nic. A dlaczego? Bo cholerna, świecka i fanatycznie centrowa klasa średnia, Klasa „Prawda Leży Po Środku” Średnia, Klasa „Doceniam Go Jako Człowieka” Średnia, przyoblekła intelektualną nieprzemakalną pelerynkę swoich gazwybowych sloganów. Bo wiara – dzieci to wiedzą, uczyły się w szkole – wiara była kiedyś. Teraz jest społeczeństwo otwarte.

W tym kontekście mało wymagająca intelektualnie prognoza Fołtyna nabiera rumieńców. Wskazany jest tu dystans wobec autora, który będąc – zapewne od wczoraj – „ekpertem Rzeczpospolitej”, jest też autorem najbardziej wieszającego się i pełnego usterek spośród popularnych programów. Fołtyn jednak wyraźnie ma coś pod kopułką i widać, że sukcesu Gadu-Gadu nie znalazł na śmietniku ani w ojcowskim portfelu.
Sednem jego przekazu jest: Internet to, Internet tamto, a z roku na rok jeszcze bardziej. Już niedługo – pisze – telefon, dotąd fundamentalny środek komunikacji, będzie tylko jedną z równouprawnionych wersji tejże, a większość Klasy Średniej z poprzedniego akapitu, będzie miała mały i mądry telefon, nie za mały i mądry laptop oraz dostęp do wszystkiego za pół darmo. Z tych tez („jaka szkoda, że państwo tego nie widzą!”, jak mawiają komentatorzy sportowi) wyłania się wizja przyszłości nie zniewolonej nawet, ale pełnej sajensfikszynowych gadżetów i pełnej komunikacji. Jest to wizja w białym kolorze sedesowego porcelitu, tak dobrze znanym z kultowych iPodów, ale w wersji Fołtyna całkiem bezinwazyjna.

A teraz pytanie konkursowe: czy będąc wszechskomunikowanym człowiekiem przyszłości, potrafisz być jednocześnie tradycyjnym chrześcijaninem? Może warto spróbować?

Kto kogo i za co zaatakować powinien

Czytam właśnie prognozy Financial Times na rozpoczynający się rok. Najbardziej zaciekawiła mnie kwestia Iranu. Zaatakują ich Amerykanie, czy nie zaatakują? Pal sześć odpowiedź (i tak nie mamy nic do powiedzenia), mnie interesuje co innego: co jest casus belli tej wojny? Chęć posiadania broni atomowej przez Iran? Załóżmy, że jest to dostateczny powód, bo lista krajów posiadających głowice nuklearne jest niejako zamknięta i nikt poza nimi mieć jej nie może. Co w takim razie z innym krajem, który do posiadania takiej broni niedawno się przyznał? Nie, nie mam na myśli Korei Północnej. Owo państwo ma najnowocześniejszą armię w swoim regionie. Owo państwo wygrało wszystkie wojny na Bliskim Wschodzie, istnienie tego państwa jest powodem ogromnych niepokojów w całym świecie arabskim. Jednak państwo Izrael jest ponad regulacje dotyczące Iranu, Libii, Syrii, czy Polski. Pastwo Izrael może mieć bombę atomową, chociaż inni nie mogą.

Ciekawa rzecz – gdyby napisać coś takiego w ogólnopolskim dzienniku to zaraz dowiedzielibyśmy się, że jesteśmy antysemitami. Na czym polega ów antysemityzm? Na trzeźwej ocenie sytuacji, bo, moi drodzy, szczerość w ocenie państwa Izrael jest brakiem innego zjawiska: filosemityzmu, a o to przecież chodzi. Żydzi (używanie tego słowa to też antysemityzm rzecz jasna) trzymają w szachu pół świata, ponieważ środki masowego przekazu mają wdrukowany w swoją politykę informacyjną filosemityzm. Dlatego mamy złych Arabów i dobrych Żydów. Oczywiście nikt nie popiera ataków bombowych na ulicach tego państwa, jednak może warto przypomnieć, że ten sposób atakowania wymyślili właśnie Żydzi, dokładnie 60 lat temu, kiedy dotarli swoim konwojem kolonizacyjnym do znajdującej się pod kontrolą angielską Palestyny. Kogo atakowali? Anglików rzecz jasna, wpadał zamachowiec obłożony ładunkami wybuchowymi pomiędzy żołnierzy i bum. Czy wówczas potępiano ów terroryzm? Czy zastanawiano się nad interwencją? Wolne żarty.

Świat stoi na głowie. Jak jest naprawdę? Niepodległe (na razie) państwo chce się uzbroić, aby móc na równi rywalizować ze swoim odwiecznym wrogiem. Niestety nie może, bo ów wróg jest dobry, a on jest prosto z jądra osi zła. Innymi słowy Izrael jest w mocnym sojuszu i mieć broń może, a Iran nie. Czy jest w tym coś złego? W sumie nic, przecież od zawsze jedni mieli mocnych sojuszników (np. naziści), a inni nie (Polacy w 39r.). Złe natomiast jest mydlenie oczu nam wszystkim, że są jakieś z góry określone reguły w porządku międzynarodowym. Nie ma. Są, jak zwykle – mocni i słabi. Nazywajmy rzeczy po imieniu panowie dziennikarze, a nie pieprzmy jak potłuczeni.

P.S.: Prognoza dotycząca Iranu kończy się następującym zdaniem:
Ponadto, potencjalny atak Izraela na Iran jest bardziej prawdopodobny w ciągu najbliższych 18 miesięcy niż kiedykolwiek w historii. A nie od dziś wiadomo, że to skończyłoby się i tak wciągnięciem do walk Stany.

Na miejscu Iranu też chciałbym mieć w takiej sytuacji broń atomową...