niedziela, 7 stycznia 2007

H.M.S. Phoenix


Temat imigrantów to Wańka-wstańka. Onet właśnie przedrukowuje Le Figaro, biadającego nad zalewającą Europę falą ksenofobii i nacjonalizmu. Biedni socjalistyczny inżynierowie dusz i umysłów pracowali ciężko przez ostatnie dwadzieścia lat, żeby przekonać Europę, że ciemniejsze znaczy lepsze, a nastoletni brudas z przedmieścia, który w całym swoim życiu zajmował się niczym, ma święte przyrodzone i dane przez Allaha prawo do palenia ludziom samochodów i wybijania szyb. A tu ludzie nie chcą wierzyć - niewdzięczne sukinsyny. Nie podoba im się życie na ulicy bezpośrednio przeniesionej z najbardziej piekielnych krajów Bliskiego Wschodu. Dla dobrego różowego odpowiedź jest prosta, bo wzięta z szablonu, którym lewak traktuje wszystko. Kto mówi "nie", ten jest Hitler. Proste.

Zła imigracja jest... cóż - zła. Importowanie ludzi prosto z piekła wojny, prosto z dziczy, z krajów bezprawia, albo z krajów prawa Hamurabiego, importowanie ich setkami tysięcy to przeszczepianie owej dziczy w środek Europy. Dziczy, która bardziej wierzy w siebie, niż Europa wierzy w Europę. Ale to nie jest ani cała prawda o imigracji, ani nawet większa część owej prawdy.

Europa przez dziesiątki lat na imigrację generalnie się zamykała. Z tym rezultatem, że mamy teraz na kontynencie około 40 milionów Muzułmanów - dokładnie tych imigrantów, których moglibyśmy spokojnie odstąpić Księżycowi. Ale co dzieje się, gdy wrota zamiast zamykać (ale tak nie do końca) szeroko się otwiera? Zdziwienie niemal nabożne bierze człowieka, który przespaceruje się londyńską ulicą. Na odcinku 200-300 metrów można usłyszeć kilkanaście języków. Ludzie najróżniejszych ras i kast, przemieszani w poprzek drabiny społecznej. Anglik idący z drabiną na ramieniu i rytmicznie bełkoczący w dzisiejszej, gardłowo-jelitowej angielszczyźnie w swoją komórkę, tuż obok Hindus, w nieskazitelnym garniturze, czytający "Economista". W firmie, w której byłem niedawno na dziesięciu informatyków czworo (trzy kobiety) pochodzi z Indii, dwóch z Włoch, dwóch skądś jeszcze, dwóch z Anglii. Kraj gna do przodu jak odrzutowiec, Irlandia jeszcze szybciej - Irlandia ze swoimi 300 tysiącami importowanych Polaków. W Anglii Polaków ma być pono koło 600-700 tysięcy. Kiedy w gospodarce pojawiają się braki personelu, są natychmiast zaspokajane przez imigrację. Gospodarka nie czeka 20 lat aż wykształci się nowa kadra, żeby wziąć wszystko jak leci, z odpadami, ale zaspokaja swoje zapotrzebowanie natychmiast. W rezultacie Anglia zamienia się w coś w rodzaju arki narodów. Obok Sikhów i Hindusów, którzy z Anglikami byli od wieków, Londyn jest teraz amalgamatem wszystkich nacji i ras. I trudno się czasem oprzeć wrażeniu, że przyjeżdża tu również cała wykształcona Europa, wszyscy, którym chce się pracować. Niemcy i Francuzi ze swoimi milionami Arabów boją się, co niemal histerycznie śmieszne, ratunku w postaci imigracji z Europy. Anglicy zachęcają do niej. Statki z Bułgarii wypełnione hydraulikami, pielęgniarkami, robotnikami są już pono w drodze. W tej potężnej fali ta część imigracji, która wiąże się z pasami wypełnionymi ładunkami wybuchowymi, rozpłynie się, rozpłynąć się musi. W tym kraju powstaje jakiś nowy stop, coś o właściwościach, które mogą zarówno potężnie zawieść jak i naprawdę zadziwić.

W zeszłym tygodniu stałem na Victoria Street rozglądając się wokół i myśl od której nie mogłem się opędzić kazała mi patrzeć na to wszystko przez szczególnie ciekawy pryzmat. Czy oni znaleźli w końcu sposób na odbudowę Imperium? Wyspy są obecnie najpotężniejsze gospodarczo na całym kontynencie i nic nie wskazuje na ochładzanie się tego pędu do przodu. Kolonie terytorialne nie są już opłacalne, kolonializm przeszedł w etap usług i technologii. A rozmachem swojej inicjatywy owo nowe imperium imponuje na pewno. Co szczególnie imponujące - to wszystko powstało na gruncie bardzo prostych i oczywistych koncepcji. Podwaliny pod angielski renesans położył Thatcheryzm a następne rządy tylko mu pomogły - nie dusząc. Nie ma w tym nic z magii, zastosowano prawa znane od czasów Adama Smitha. I to właśnie jest tak fascynujące - że je zastosowano. Zamiast brnąć w tysięczne tłumaczenia, zamiast bredzić o państwie solidarnym (z jaką pasją Francuzi nienawidzą le model anglais!) i ignorować fakty - Anglicy zliberalizowali gospodarkę i udało im się ją utrzymać w miarę liberalną. Ze skutkiem takim, jaki przewidziany był od ponad wieku. Na kontynencie ludzi zaciskających z całej siły oczy i uszy trzeba jednak odwagi i jakiegoś rodzaju geniuszu, żeby patrzeć i słyszeć.

3 komentarze:

Krzysztof Schechtel pisze...

Obserwacja ze wszech miar słuszna - państwa Europy Zachodzniej są zbyt zindoktrynizowane, żeby przyznać, że popełnili błąd i prowadzą bezrozumną politykę. Jeśli jeszcze USA czy Australia bronią się ze względu na pomysł asymilacji poprzez sztandar państwa, czyli jestem Polakiem, Żydem lub Turkiem, ale kocham Amerykę, o tyle Francja czy Niemcy już nie. Tam założono, że Ci ludzie przyjadą, zrobią co trzeba i zostaną nagle dobrymi europejczykami. Nie zostali. Co więcej, skoro nie musieli, to nie asymilowali się ze społeczeństwem i tworzyli własne, nienawidzące otoczenia getta i mamy co mamy.
Z tej perspektywy Anglia wygląda lepiej, chociaż tam też zdażają się zamieszki. No i wiadomo, że Polak to lepszy emigrant niż Turek, dużo łatwiej się asymiluje.

Anonimowy pisze...

Są polscy emigranci i polscy emigranci.
Obawiam się, że to co się powoli utworzyło na londyńskim Stratford nie przyniesie polskim emigrantom niczego dobrego.
Zamknięta społeczność, mnóstwo Cyganów, złodziei i szachrajstwa.

Typowo polskie "załatwianie" i pomaganie sobie nie zawsze zgodnie z prawem.

A już szczytem wdepnięcia w kakę jest kilku Polaków na jednej posadzie.

Nie upodabniamy się do lepszych.
Zniżamy się do dzikusów i to mnie przeraża jako obywatelkę kraju, który nie jest i nie ma prawa być ani gorszy, ani bardziej dziki niż inne państwa Europy.

halibutt pisze...

Z jednym tylko zgodzić się nie mogę: że JuKej jest obecnie najpotężniejszym państwem na kontynencie. Zjednoczone Królestwo nie leży na żadnym kontynencie i nie ma z nim wiele wspólnego. Jak w tym słynnym nagłówku gazetowym: "Burza na Kanale, kontynent odcięty".