wtorek, 2 stycznia 2007

Kto kogo i za co zaatakować powinien

Czytam właśnie prognozy Financial Times na rozpoczynający się rok. Najbardziej zaciekawiła mnie kwestia Iranu. Zaatakują ich Amerykanie, czy nie zaatakują? Pal sześć odpowiedź (i tak nie mamy nic do powiedzenia), mnie interesuje co innego: co jest casus belli tej wojny? Chęć posiadania broni atomowej przez Iran? Załóżmy, że jest to dostateczny powód, bo lista krajów posiadających głowice nuklearne jest niejako zamknięta i nikt poza nimi mieć jej nie może. Co w takim razie z innym krajem, który do posiadania takiej broni niedawno się przyznał? Nie, nie mam na myśli Korei Północnej. Owo państwo ma najnowocześniejszą armię w swoim regionie. Owo państwo wygrało wszystkie wojny na Bliskim Wschodzie, istnienie tego państwa jest powodem ogromnych niepokojów w całym świecie arabskim. Jednak państwo Izrael jest ponad regulacje dotyczące Iranu, Libii, Syrii, czy Polski. Pastwo Izrael może mieć bombę atomową, chociaż inni nie mogą.

Ciekawa rzecz – gdyby napisać coś takiego w ogólnopolskim dzienniku to zaraz dowiedzielibyśmy się, że jesteśmy antysemitami. Na czym polega ów antysemityzm? Na trzeźwej ocenie sytuacji, bo, moi drodzy, szczerość w ocenie państwa Izrael jest brakiem innego zjawiska: filosemityzmu, a o to przecież chodzi. Żydzi (używanie tego słowa to też antysemityzm rzecz jasna) trzymają w szachu pół świata, ponieważ środki masowego przekazu mają wdrukowany w swoją politykę informacyjną filosemityzm. Dlatego mamy złych Arabów i dobrych Żydów. Oczywiście nikt nie popiera ataków bombowych na ulicach tego państwa, jednak może warto przypomnieć, że ten sposób atakowania wymyślili właśnie Żydzi, dokładnie 60 lat temu, kiedy dotarli swoim konwojem kolonizacyjnym do znajdującej się pod kontrolą angielską Palestyny. Kogo atakowali? Anglików rzecz jasna, wpadał zamachowiec obłożony ładunkami wybuchowymi pomiędzy żołnierzy i bum. Czy wówczas potępiano ów terroryzm? Czy zastanawiano się nad interwencją? Wolne żarty.

Świat stoi na głowie. Jak jest naprawdę? Niepodległe (na razie) państwo chce się uzbroić, aby móc na równi rywalizować ze swoim odwiecznym wrogiem. Niestety nie może, bo ów wróg jest dobry, a on jest prosto z jądra osi zła. Innymi słowy Izrael jest w mocnym sojuszu i mieć broń może, a Iran nie. Czy jest w tym coś złego? W sumie nic, przecież od zawsze jedni mieli mocnych sojuszników (np. naziści), a inni nie (Polacy w 39r.). Złe natomiast jest mydlenie oczu nam wszystkim, że są jakieś z góry określone reguły w porządku międzynarodowym. Nie ma. Są, jak zwykle – mocni i słabi. Nazywajmy rzeczy po imieniu panowie dziennikarze, a nie pieprzmy jak potłuczeni.

P.S.: Prognoza dotycząca Iranu kończy się następującym zdaniem:
Ponadto, potencjalny atak Izraela na Iran jest bardziej prawdopodobny w ciągu najbliższych 18 miesięcy niż kiedykolwiek w historii. A nie od dziś wiadomo, że to skończyłoby się i tak wciągnięciem do walk Stany.

Na miejscu Iranu też chciałbym mieć w takiej sytuacji broń atomową...

3 komentarze:

Piotr Smolański pisze...

Ciężko byłoby mi pomieścić polemikę w komentarzach, bo nie zgadzam się właściwie z żadnym z twierdzeń zawartych w Twoim tekście. To jest chyba materiał na osobny tekst jako polemikę. I kiedy tylko wyplączę się z objęć wysokiej gorączki nie omieszkam owego tekstu napisać.

Anonimowy pisze...

właśnie :)

Krzysztof Schechtel pisze...

No to czekam z utęsknieniem, panie kolego:)